Moja historia. Co mi pomogło w zdrowieniu?
Latarnik vol.9

Moja historia. Co mi pomogło w zdrowieniu

Izabela Karolewska

Historia Moniki S.

Co mi pomogło w procesie leczenia? Nie polecę znajomym schematem i nie powiem, że leki, wsparcie rodziny, przyjaciół i cudowne zrządzenie losu. Bo to jest raz, że oklepane i okropnie na wyrost, dwa, że to nie jest prawda. Z depresji wyciągnęła mnie przede wszystkim moja wola życia i uświadomienie sobie, że jeśli nie wyjdę ze skorupy, w którą szczelnie weszłam, to resztę życia spędzę na wsi z rodzicami, samotna, gruba i smutna.

Kluczem do sukcesu była moja ogromna determinacja i pokonywanie olbrzymich barier. Z moim lękiem społecznym przyjście na oddział psychiatryczny i wdrożenie się w nową grupę ludzi było koszmarem. Do dziś pamiętam, jak nie zmrużyłam oka w noc przed, jak rano płakałam i wymyślałam sto wymówek, którymi uraczę swoją panią koordynator, gdy ta zapyta, dlaczego się nie zjawiłam. Umysł może i się bronił, ale ciało wzięło wtedy górę i nogi same mnie tam zaprowadziły. Był to początek wszystkiego. Początek walki o życie, jakie chciałam zawsze prowadzić. Stuprocentowe zaangażowanie, determinacja, nauka cierpliwości i codziennie inne wyzwania ukształtowały mój charakter i ciało. Pomocne było także zaufanie do personelu i oddanie się w ich ręce, a także powiedzenie samej sobie “jak nie teraz, to kiedy?”.

Niejednokrotnie była to walka Dawida z Goliatem. Nierówna, okropnie ciężka. Bo to walka z samym sobą. Najgorsza była psychoterapia i dokopywanie się do ukrywanych przez lata problemów, a także wywlekanie ich przed całą grupą pacjentów i terapeutów. Z drugiej strony, wracając do domu, za każdym razem byłam lżejsza, lżejsza o wielki kamień, który spadał z serca i mojej poranionej duszy. Dużo siły dawali mi także inni pacjenci, mogłam zawsze się do nich zwrócić, wyżalić, poskarżyć: najbardziej na zły i niesprawiedliwy świat. A personel? Codzienny uśmiech, troska, chęć niesienia pomocy, opieka, jaką nam dawali: to bardzo dużo dla mnie znaczyło. To budowanie mostu między przepaścią a nadzieją na lepsze jutro.

Gdziekolwiek jesteś, na cokolwiek chorujesz i nawet, jeśli nie masz już siły, wiedz, że na świecie są osoby, dzięki którym znowu zaczniesz się uśmiechać. A walcząc o lepsze jutro, pamiętaj, gdzie szukać siły. Niezliczone pokłady tej materii są nigdzie indziej, tylko w Tobie 🙂

Monika S., Wrocław. 11.02.2022

 

Historia Moniki B.

Trafiłam na oddział psychiatryczny dwanaście lat temu. Poszłam tam z własnej woli, po namowie psychiatry. Chociaż bardzo się bałam, to czułam, że uzyskam tam pomoc. Był to dopiero początek mojej drogi, którą mogę nazwać drogą zdrowienia.

Tabletki dość szybko zlikwidowały chaos w mojej głowie, ale pozostawiły pustkę, którą nie bardzo umiałam wypełnić. Mimo, że dzięki nimi poczułam spokój po długotrwałym okresie nieustannego napięcia, to nie czułam się do końca dobrze. Przez nie ciągle chciało mi się spać i każda, nawet najzwyklejsza czynność wymagała ode mnie wielkiego wysiłku. Na oddziale poznałam przeróżnych ludzi, którzy mieli podobne problemy do moich. Udało mi się nawet z kilkoma zakolegować. Poczułam, że nie jestem sama ze swoimi problemami. To uczucie dało mi odrobinę nadziei, która jest niezbędna, gdy się choruje. Po tym małym końcu świata, jakim jest psychoza, powoli starałam się budować swoje życie na nowo. Rodzice, którzy bardzo mnie kochają, traktowali mnie trochę jak niechciany prezent, z którym nie wiadomo, co zrobić. Chociaż czułam ich bliskość i ciepło, co pozwalało przetrwać pierwsze tygodnie po szpitalu, to wiem też, jak bardzo się o mnie bali. Bolało mnie, że nikt oprócz psychiatry nie pytał, jakie mam plany, czy mam jakieś marzenia i czy chcę coś jeszcze w życiu osiągnąć. Obudziło to we mnie złość, która kiełkowała tak długo, aż przerodziła się w działanie. Wkrótce rozpoczęłam nowe studia, co według mnie uratowało mi życie. Można powiedzieć, że byłam zmuszona wyjechać do dużego miasta i być na tyle samodzielna, żeby poradzić sobie z obowiązkami studentki. Musiałam być zdrową osobą, ale właśnie taka chciałam być, mimo brania tabletek. W międzyczasie były dwa pobyty na oddziale rehabilitacyjnym, na którym psychiatrzy, psychologowie i pielęgniarki bardzo starali się mi pomóc. Jednak najbardziej utkwiły mi w pamięci rozmowy z innymi pacjentami. To oni dali mi najwięcej zrozumienia i uczyli, jak radzić sobie z chorobą.

Za namową mojego psychiatry trafiłam do hostelu dla osób po kryzysach psychicznych, który znajdował się prawie 360 km od mojego rodzinnego domu. Chociaż “hostel dla osób po kryzysach psychicznych” nie wydaje się brzmieć dobrze, to jednak odmienił on moje życie. Z osoby wycofanej, która potrafiła cały dzień czytać książkę, stałam się bardziej otwarta i przede wszystkim polubiłam towarzystwo innych ludzi. Zmienił się też mój sposób myślenia o sobie i chorobie. Duża w tym zasługa terapeutów pracujących w hostelu, ale przede wszystkim innych współmieszkańców, dzięki którym ten pobyt miał sens. Wspólne spacery, granie w gry planszowe, ogólnie spędzanie razem czasu, dało mi więcej niż wszystkie leki razem wzięte. Poczułam ducha wspólnoty i przede wszystkim to, że nie jestem sama ze swoimi problemami, że zawsze jest ktoś, do kogo można się zwrócić o radę. Obecność drugiego człowieka, który radzi sobie z chorobą podobną do mojej, dawał mi nadzieję i poczucie, że ja też tak potrafię. Dzięki hostelowi poznałam fajnych ludzi. Niektórych lubiłam mniej, innych bardziej, ale od każdego nauczyłam się czegoś i każdy coś wniósł w moje życie. Poczułam siłę do walki z przeciwnościami losu. Stałam się dużo silniejsza niż wcześniej.

Dużo też dała mi psychoterapia, dzięki której nauczyłam się dostrzegać swoje emocje, a przede wszystkim o nich mówić. Niby to tylko zwykła rozmowa, a daje mi wgląd w siebie, w to, co czuję i czego pragnę. Dzięki niej na nowo polubiłam siebie i zyskałam pewność siebie, której tak bardzo mi brakowało. Zrozumiałam, że mimo swoich wad i niedoskonałości jestem „wystarczająca” i zasługuję na szczęście.

Doświadczenie choroby psychicznej nauczyło mnie, żeby szukać w swoim życiu elementów, które dają mi radość, a nie skupiać się na tych powodujących przygnębienie i smutek. Zrozumiałam, że schizofrenia to tylko niewielka część mnie i mimo że będzie ze mną do końca życia, to jestem kimś więcej niż tylko chorobą. Mam swoje marzenia, pasje, jestem częścią rodziny, mam przyjaciół i znajomych. Uwierzyłam, że mogę robić prawie wszystko to, co zdrowi ludzie, pomimo że codziennie łykam małą pigułkę. Mam swoje ograniczenia, ale przecież każdy człowiek jakieś ma. Co nie zmienia faktu, że mogę być szczęśliwa, że moje życie może być wartościowe i zwyczajnie ciekawe. Cały czas idę swoją drogą zdrowienia i jeszcze wiele zakrętów przede mną, ale wiem że wokół mnie są ludzie, którzy mi pomogą, gdy będę miała gorszy okres.

Monika B.